5 grudnia 2017

Fireflies in the North

Reżyseria: Hideo Gosha Alternatywny tytuł: Kita no hotaru Produkcja: Japonia, 1984 Długość: 2 godz. 5 min.



W 1881 roku ponad tysiąc skazańców z całej Japonii zostaje osadzonych w nowo powstałym więzieniu Kabato na wyspie Hokkaido. Praca ich rąk ma posłużyć do zbudowania sieci dróg umożliwiających dalszą kolonizację tego dzikiego kraju. Zarządcą więzienia zostaje pochodzący z samurajskiej rodziny Takeshi Tsukigata. Zaradny mężczyzna w ciągu kolejnych lat tworzy z Kabato i okolic swoje własne królestwo, czerpiąc zyski z burdeli i łapówek. Budowane w nieludzkich warunkach drogi wiją się coraz dalej pochłaniając ludzi i otwierając kraj. Wkrótce również przed samym Tsugikatą otwierają się nowe obiecujące perspektywy. Jednak znaleziona przez patrol w śniegu tajemnicza kobieta, stanie się zapowiedzią nie tylko nadchodzącej zimy, ale i wielkich zmian w domenie Tsugikaty.

Wielkie idee rozpalają mroki Hokkaido niczym świetliki pośród mroków nocy. Potomkowie samurajskich rodów walczą tym razem dla swoich panów nie z innymi władcami lecz z naturą. Otwierają nowy kraj nowych możliwości dla wygłodniałych rzesz szukających nowego, lepszego życia. W czasach gdy cała Japonia zmienia się zrzucając skostniałe ramy społeczno-ekonomiczne starego porządku Hokkaido jawi się dla wielu miejscem urzeczywistnienia tej nowej Japonii.  Jednak ta nowa wizja świata uderzająco przypomina jej poprzednią odsłonę. Jedyne co się zmienia to aktorzy. Scenariusz pozostaje ten sam. Zapatrzeni w blask własnych, rozświetlających mroki pochodni, bohaterowie coraz bardziej nie są w stanie dostrzec półmroku pomiędzy światłem, a ciemnością. Ich idee, w które przecież szczerze wierzą, wypaczają się.


Fireflies in the North wydaje się jednym z bardziej chłodnych filmów w reżyserskim dorobku Hideo Gosha. Uwaga ta nie odnosi się bynajmniej jedynie do mroźnych pejzaży Hokkaido, lecz również do zauważalnego braku namiętności w filmie. Choć wciąż nie brakuje charakterystycznej dla reżysera dozy seksu i krwawych scen przemocy. Historia jednak wydaje się czasami bardzo teatralna. Podobnie bohaterowie zachowują sporadycznie niczym postacie z moralizatorskiej opowieści. Można odnieść wrażenie, że w tym wypadku Gosha całkowicie zatracił się w tym co chce przekazać w swoim obrazie. Na uboczu pozostały więc postacie oraz rytm opowiadanej historii. Film po prostu niemiłosiernie się ciągnie. Brakuje mu dynamiki. Czegoś co byłoby w stanie zachęcić widza do dołączenia do bohaterów w czasie ich podróży. Wcielający się w zarządcę więzienia Tatsuya Nakadai swoją jak zawsze magnetyczną osobowością i grą niezmiernie pomaga całej historii. Podobnie partnerująca mu Masako Natsume. Ostatecznie jednak Fireflies in the North przypomina szkolną lekturę. Niezaprzeczalnie traktuje o ważnych ideach, jednak językach za pomocą którego je przekazuje może odstraszyć niejednego widza.   


Ze strony wizualnej film prezentuje się poprawnie. Pejzaże Hokkaido przesiąkają mroźną zimową aurą. Niestety sceny z wykorzystaniem sztucznego śniegu rzucają się wyraźnie w oczy. To samo tyczy się również sceny ataku “niedźwiedzia”, której miejsce przynależy raczej do obrazu kategorii B... lub C. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz